Zmierzałam właśnie do wejścia mojej ogromnej szkoły. Budynek ten był niczym zamek gotycki ze średniowiecza. Wybudowany był z szarej cegły i okrywał go ciemno zielony bluszcz. Miał wysokie wieże prawie sięgające do błękitnego nieba. Okna były duże zwieńczone ostrymi łukami. Naprzeciwko szkoły znajdowały się dwa dormitoria: dla chłopców i dziewcząt. Były one wybudowane tą samą techniką. Kilkanaście metrów za budynkiem znajdowała się stajnia dla koni, przeznaczona na lekcje z jeździectwa, ale można było tam też przychodzić samemu, aby oglądać te piękne stworzenia, lub się nimi zająć. Była ona obszerna i zbudowana z drewna. Cały teren był odgrodzony od świata zewnętrznego grubym murem. Dokoła budynków była bujna zieleń, różnego rodzaju krzewy, kwiaty, drzewa. Między mieszkaniami uczniów a szkołą był chodnik z szarej kostki, a na środku ścieżki było zasadzone drzewo życia. Drzewo mieniło się złocistym kolorem. Każdy, kto na nie spojrzał zachwycał się nim, aż zapierało mu wdech w piersiach i nie mógł przestać na nie patrzeć. Z każdą śmiercią osoby na drzewie wiądł kwiat, a kiedy ktoś nowy przychodził na świat, aby je przeżyć ze wzlotami i upadkami wyrastał nowy, z tond ta nazwa. Ale to nie była zwykła szkoła. Była ona specjalnie i z tajemnicą dla ludzi zbudowana dla magów, uczących się zwalczać niebezpieczne cienie. Byliśmy od piętnastego roku życia naznaczeni na nadgarstku czarnym tatuażem węża oznaczającym nieśmiertelność. Zawsze w piętnaste urodziny maga przychodził jeden z rady, zabierał go do szkoły i upozorowywał wypadek śmiertelny, aby ludzie nie zaczęli poszukiwań. Każdy z nas, oprócz wiecznego życia umiał słyszeć myśli, przenosić przedmioty i uspakajać daną osobę telepatycznie, to były nasze podstawowe umiejętności. Oprócz tego każdy z nas posiadał jeden talent, który nigdy się nie powtarzał. Ja miałam obeznanie w żywiole ducha. Mogłam uleczać, kazać wypełniać moje rozkazy osobą, przenosić się w miejsce, o którym pomyślałam i sprawiać ból przez spojrzenie, a po dłuższym stosowaniu czaru zabić. Byłam właściwie jedną z najgroźniejszych osób w mojej szkole przez moje zdolności, co nie oznacza, że dawałam innym powody, aby się mnie bali. Uwielbiałam łamać reguły. Ucieczki, niedozwolone imprezy, bójki. Byłam też jedną z najładniejszych dziewczyn w szkole. Miętowe oczy, brązowe długie włosy, delikatne rysy twarzy, chuda sylwetka o powabnych kształtach. Więc nie narzekałam na brak chłopców interesujących się mną. Ale żadnego nigdy nie kochałam, nie potrafili mi dać tego czegoś. Każdy interesował się jak wyglądam, a nie to, co miałam w środku. Nasza szkoła nie była jedyną. Placówki te istniały na całym świecie. A nimi rządziła rada trójcy. Wybierano najmądrzejszych z doświadczeniem i dużym talentem na te stanowiska. Każda rada rządziła sto lat, chyba, że źle się sprawowała to zdejmowano ją wcześniej. Zawsze powtarzali, że musimy bronić naszą rasę i rasę ludzi przed cieniami. Każdy z nas jak jakiegoś spotkał musiał go zabić. Były dwie możliwość: zabić go przez użycie swojego talentu lub wbić mu sztylet maga prosto w serce. Każdy z nas po skończeniu trzy letniej szkoły otrzymuje taki. Zazwyczaj w osiemnastym roku życia, chyba, że ktoś nie zdał. Jeżeli mag zostawił go przy życiu starsi go karali, karą śmierci. Cienie nie były tak nazwane przez wygląd tylko przez dusze. Wyglądali jak zwykli ludzie, a serce mieli z kamienia. Aby stać się cieniem trzeba było wypić jego krew i umrzeć. Te potwory mordowały ludzi i nas dla zabawy, dlatego byli unicestwiani. Posiadali nadludzką siłę i byli szybsi od światła, dlatego dość trudno można było im coś zrobić. Po skończeniu akademii można było zostać nauczycielem lub trenerem walki w szkole, można też było ukrywać się pośród ludzi i żyć spokojnie, albo pomagać radzie przez stanie się łowcą cieni. Postanowiłam, że jak skończę szkołę za rok to wybiorę tą ostatnią opcję. Ale nie wiedziałam jeszcze, że nie będę mogła tego dokonać.
Zapraszam do komentowania! :)