sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział 5



Właśnie rozpoczęła się lekcja czarów. Siedzieliśmy wszyscy w pojedynczych ławkach, wsłuchując się w głos pani Grant. Tłumaczyła nam dzisiaj, jak zamienia się istotę żywą lub przedmiot w wybrane zwierze. Była to moja ulubiona lekcja. Najlepiej spośród całej klasy wykonywałam różne zaklęcia. Wcale się nie przechwalałam, to była prawda. Mi pierwszej wychodziły dane formuły czarodziejskie. Nie musiałam się męczyć, jak inni, próbując wykonać zaklęcie kilkadziesiąt razy. Bardzo się ucieszyłam, że przerabiamy dzisiaj ten temat. Może by tak przemienić Jennifer w ropuchę? Uśmiechnęłam się do siebie w myślach.
-Wykonujemy ręką owal w powietrzu i wypowiadamy: Etsunamis. Podczas zaklęcia trzeba się skupić na zwierzęciu, w które chcemy zamienić przedmiot lub istotę żyjącą. Oczywiście nie macie wykonywać tego zaklęcia dla żartów, na swoich rówieśnikach.  Zrozumiano? Czy wszyscy wszystko wiedzą?- nauczycielka rozejrzała się po sali, w poszukiwaniu uniesionej ręki do góry.- No dobrze, rozpoczynamy ćwiczenia- pani Grant spojrzała się na mnie z uśmiechem. Była to bardzo miła, ładna, trzydziestoletnia kobieta. Zawsze podziwiała, że tak szybko umiem się uporać z danym zaklęciem. Mogłam z nią porozmawiać o wszystkim, nic przed nią nie ukrywałam. Czemu mój ojciec nie mógł jej wybrać na nową żonę? Gdyby ona była moją macochą bardzo bym się cieszyła. Dobra, koniec tych filozoficznych rozmyślań.  Skupiłam się na mojej wewnętrznej magii i na pięknej nimfie wodnej. Spojrzałam na długopis leżący przede mną i rzuciłam na niego zaklęcie, posługując się instrukcjami nauczycielki. Z moich palców wystrzelił złoty pyłek, który uniósł się w powietrze. Po chwili przedmiot zamienił się w kobaltowego gołębia, którego otaczał koszyczek szafirowego ognia. W jednej chwili nimfa wzbiła się w powietrze i zaczęła latać po całej klasie. Wszyscy przypatrywali się jej lotowi. Była po prostu piękna i bardzo rzadka. Wyczarowanie jej jest bardzo trudne. Ale co to dla mnie? To tak samo jakbym wyczarowała zwykłego kanarka.
-Na co się tak patrzycie? Do roboty- wszyscy uczniowie wrócili z grymasem na twarzy do nieudolnych prób wykonania zaklęcia. Nauczycielka podeszła do mnie i pochyliła się lekko w moja stronę.
-Megan zgłosiłam Cię do konkursu czarodziejów. Mam nadzieje, że nie jesteś zła, ponieważ zrobiłam to  bez Twojej zgody. Dziś był ostatni dzień zapisów, a jutro odbędzie się turniej.  Nie możemy zaniedbywać takiego talentu, u ucznia- uśmiechnęła się do mnie promiennie. Spojrzałam się na nią zszokowana.
-Ale ja nic nie umiem na ten konkurs. Nie dostałam materiałów do przygotowania się. Nie wiem, jakie tam będą zaklęcia- zaczęłam mówić gorączkowo, marszcząc brwi.
-Megan, uspokój się- pani Grant uklękła obok mnie i położyła rękę na moim ramieniu.- Na konkursie będą te same zaklęcia, co się uczyliśmy. Musisz iść na te zawody, masz talent, nie możesz go zmarnować.
Może faktycznie powinnam iść? Na pewno będę coś umiała, skoro uczyliśmy się już tych zaklęć.
-Jak te zawody będą wyglądać?- zapytałam się nauczycielki, nieco uspokojona.
-Będziecie rzucać na siebie zaklęcia, ten, kto zemdleje przegrywa, a ten, kto go powalił wygrywa. Nie można oczywiście wykonywać zaklęć uśmiercających. Będzie dziesięć walk. Ostatnia jest decydująca o wygranej. Jest tylko jedno podium. Zwycięzca dostaje złoty puchar i jedzie na wycieczkę, do firmy produkującej magiczne eliksiry. Może wziąć ich ile chce, za darmo. To jak? Zgadzasz się?- spojrzała się na mnie z nadzieją wymalowaną na twarzy.
-Dobrze, ale następnym razem chcę wiedzieć wcześniej o takich zawodach.
-Ja sam dowiedziałam się o nich wczoraj. Jennifer nie przekazała mi informacji, że się odbędzie turniej, a mówiłam jej w tamtym roku, aby mnie poinformowała w tym, ponieważ to dla mnie ważne, bo chcę Ciebie zgłosić do tego konkursu. Ale trudno, każdy może zapomnieć- nauczycielka poklepała mnie jeszcze po ramieniu i odeszła. Ja przysięgam, że zabiję Jennifer! To ona to wszystko uknuła, pewnie jeszcze jej wredna mamuśka we wszystkim pomagała! Nie chciały, abym uczestniczyła w tym konkursie, bo gdybym wygrała stałabym się bardzo znana w świecie magów, ponieważ jest to konkurs całego naszego narodu! Ten pomysł zamienienia mojej macochy w ropuchę nie jest wcale taki zły, a jej rodzicielkę zamieniłabym w hienę. Jestem genialna! Przez dobry tydzień chodziłyby pod postacią tych zwierząt, albo i dłużej. Musiałabym jeszcze poczytać, czy mogłoby się stać coś dziecku Jennifer po wykonaniu tej formułki magicznej. W końcu nie jestem mordercą, nie chce przez przypadek zabić jej niemowlęcia, nawet jak jest jeszcze tylko płodem. Nagle zadzwonił dzwonek na przerwę, aż podskoczyłam ze strachu na krześle. Tak się zamyśliłam, że w ogóle nie zwracałam uwagi na otocznie. Zebrałam szybko swoje rzeczy i wyszłam z resztą uczniów na przerwę.
***
Siedziałam właśnie w moim pokoju odrabiając zadania domowe. Były takie nudne, że aż patrzeć na nie mogłam. Ale trudno obowiązek, to obowiązek. Nie chcę dostać jedynki. Nagle moją uwagę przykuła wodna nimfa, siedząca na dworze, na moim parapecie. Odłożyłam długopis, wstałam od biurka, podeszła do wielkiego okna i otworzyłam je. Ptak przechylił głowę, a po chwili wleciał do środka, zostawiając za sobą w powietrzu niebieską, błyszczącą ,,drogę''. Usiadł na oparciu krzesła i pochylił głowę, jak do głaskania. Podeszłam bardzo wolno do nimfy i wyciągnęłam w jej kierunku rękę. Trudno najwyżej odrąbie mi palce, ale czego się nie robi dla magii. Po chwili moja dłoń zetknęła się z jego błyszczącymi piórami. To było niezwykłe doświadczenie. Nimfy nigdy nie lubiły przebywać w pomieszczeniu z magami, a co dopiero nie dawały im się głaskać! Ptak miał bystre spojrzenie, tak jakby wszystko dookoła rozumiał. Z zamyślenia wyrwały mnie głośne krzyki pochodzące zza drzwi mojego pokoju. Nimfa zaskrzeczała głośno. Szybko wybiegłam z apartamentu, uwalniając przy tym zwierzę. Na korytarzu i w całej szkole panował istny szał i mordobicie. Cienie i magowie staczali krwawy pojedynek o śmierć i życie. Stałam jak słup soli, patrząc na walkę z ogromnym strachem. Co ja mam teraz zrobić?! Nagle ktoś od tyłu zaczął mnie dusić. Zaczynałam widzieć mroczki przed oczami i strasznie szybko słabłam. Szarpałam się, ale to nic nie dawało. Przede mną przeleciał niebieski płomień. Usłyszałam krzyk za sobą, a po chwili u mych stóp pojawiło się martwe ciało cienia, ze śladem pazurów. Nie mogłam w to uwierzyć! Nimfa mnie uratowała! Ptak zaskrzeczał i ruszył dalej rzucając się i rozszarpując napastników. Dobra, Megan ogarnij się. Nie możesz się tak łatwo dać zabić. Następny nieprzyjaciel uśmiechnął się ironicznie i rzucił się na mnie z celem zabicia.
-Artera!- wykrzyknęłam na cały głos zaklęcie. Z moich rak wystrzeliły czarne błyski. Po chwili ze wszystkich napastników na korytarzu pozostały tylko prochy. Nasi strażnicy spojrzeli na mnie zszokowani, a po chwili ruszyli ratować resztę naszego gatunku, a ja wraz z nimi. Nie mieli czasu, aby mnie odeskortować w bezpieczne miejsce, a mi to było na rękę. Chciałam pomóc i ratować magów.
***
Starcie trwało kilka godzin, a my nadal nie pozbyliśmy się wszystkich cieniów ze szkoły. Każdy miał ręce pełne roboty. Walczyłam teraz z grupką muskularnych mężczyzn. Jak myślą, że mnie pokonają tylko dlatego, bo mają mięśnie, to się mylą. Zastosowałam mój talent bólu, albo jak inni mówią śmierci. Napastnicy zaczęli się drzeć w niebo głosy trzymając się za głowę. Po chwili krzyki ucichły, a oni padli martwi na ziemię.Później rzucił mi się ktoś na plecy, ze skutkiem mojego upadku. Tarzałam się z oszalałą kobietą po podłodze. Uderzyła mnie w twarz. Bordowa krew popłynęła mi po policzku. Odwzajemniłam jej tym samym. Nimfa wodna przeleciała nad nami i rozszarpała ciało nieprzyjaciółki. Zepchnęłam ją z siebie gotowa do stoczenia następnej bitwy z przeciwnikiem. Nagle do mnie podbiegł mój ojciec. Boże, ale ja się ucieszyłam. Prawie, że wskoczyłam mu w ramiona. Przez całą wojnę nawet nie zastanawiałam się, co się dzieje z moimi bliskimi. Powinnam najpierw im  nieść pomoc. Ojciec mnie mocno objął w pasie, chowając swoją twarz w moje włosy.
-Córeczko tak się cieszę, ze nic Ci nie jest- wyszeptał mi do ucha.
-Ja też się cieszę. Jennifer z matką żyje? A pani Grant, co z nią?- na nowo zaczęłam się denerwować.
-Nie obchodzi mnie to. Wiesz, co myślałem, że jesteś mniej naiwna, ale wygląda na to, że nie- wysyczał z ironicznym uśmiechem. Nagle mój ojciec zamienił się w cienia. Nie zdążyłam zareagować, bo mężczyzna zasłonił mi twarz ścierką z substancją usypiającą. Wpadłam w czarną otchłań. To już był koniec...

ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA! :)

sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 4

Dziękuję wszystkim za czytanie i komentowanie mojego bloga. :)  


Spałam, zatopiona w dużej ilości poduszek i puchatej kołdrze, zanim ktoś nie zaczął mnie budzić. A spało mi się tak dobrze.
-Megan! Wstawaj!- skupiłam się na głosie danej osoby, okazało się, że był to mój ojciec. Tata jeszcze mocniej zaczął mną potrząsać, za ramiona.
-Nie śpię…- odpowiedziałam na jego pobudkę. Otworzyłam lekko moje zaspane oczy i przetarłam je ścierpniętą ręką.  Miałam sucho w gardle i byłam strasznie zmęczona, więc nie podobała mi się ta pobudka, wolałabym jeszcze trochę pospać. Po chwili dostrzegłam na jego twarzy niepokój i zdenerwowanie.
-Megan, cień uciekł. Strażnik wyszedł na chwilę, do toalety, a jak wrócił już go nie było. Od razu zostałem zawiadomiony, tak jak i strażnicy. Szukają teraz księcia po całej szkole. Myślimy, że cień jest w centrum szkoły, a nie w mieszkaniach uczniów. Masz uważać na siebie i nie wychodzić z pokoju. Każdy dostał taki rozkaz- patrzył się na mnie, w oczekiwaniu, na jakąś odpowiedź. Pokiwałam lekko głową, na znak, że zrozumiałam. Mężczyzna wyszedł szybkim chodem i zamknął za sobą drzwi. Spojrzałam na zegarek, który wyświetlał godzinę trzecią nad ranem. Powoli zaczęłam sobie wszystko przypominać. Ucieczka z Chrisem, impreza w klubie, masa alkoholu, tańce, moje zaśnięcie w jego ramionach… Boże! To wszystko moja wina! Nie powinnam tyle wypić! Wstałam szybko z łóżka, tak, aż zakręciło mi się w głowie. Mój ubiór z dyskoteki leżał solidnie poskładany na krześle. Przejrzałam się w oknie. Byłam przebrana w piżamę! On zmienił moje ubrania! Jak on śmiał, mnie dotknąć?! Byłam strasznie zdenerwowana. Jeżeli ktoś dowie się o mojej ucieczce, z nim? Albo, że w ogóle miałam z Chrisem dobre stosunki? Na pewno rada nie puści mi tego płazem. Pójdę do więzienia! Stracę moją przyszłą karierę, w świecie magów! Mój ojciec będzie mną zawiedziony! Na pewno cień zostawił na mnie jakieś dowody. Przecież ten gatunek jest zły, od zawsze. A ja głupia mu uwierzyłam! Czułam się zdradzona. Myślałam, że ja i Chris jesteśmy naprawdę przyjaciółmi. Kilka pojedynczych łez spłynęło po moich policzkach. Oparłam się jedną ręką, o moje biurko, bo zrobiło mi się słabo. Poczucie winy paliło mnie od środka, niszcząc wszystkie pozytywne uczucia, z wczorajszego wieczoru. Jestem skończona! Wolałabym, żeby cień mnie wczoraj zabił, niż wpakował w bałagan, w którym teraz siedzę. Cholera! Zrzuciłam wszystko z mojego biurka, zaczęłam niszczyć  jego szkice, które dostałam w prezencie od niego. Osunęłam się po ścianie, zmęczona moim nagłym szałem. Teraz, tylko cicho szlochałam, tracąc nadzieję, na wyjście z tej sytuacji. To już koniec, mojego w miarę dobrego życia… Powtarzałam to ostatnie zdanie, przez kilka dobrych minut. Może jeszcze jest nadzieja? Może przyjdzie tu, aby zakończyć moje życie z uśmiechem na twarzy? Pomyślałam chwile o samobójstwie. Nie! Nie zrobię tego. Nie będę tchórzem. Odpowiem za wszystkie swoje błędy. Nie będę uciekać, przed odpowiedzialnością, za moje czyny. Nagle poczułam, jak ktoś gwałtownie podnosi mnie za szyję, z ziemi i przydusza do ściany. Tą osobą był Chris.
-Co? Przyszedłeś mnie zabić i dokończyć tą swoją intrygę, względem mnie?- wysyczałam mu prosto w twarz, dusząc się. Kiedy zauważył, że brakuje mi powietrza, to poluźnił uścisk. Spojrzałam hardo w jego czarne jak noc oczy, z czerwonymi, jak krew obwódkami. Wytarł lewą ręką kropelki wody z mojej twarzy. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
-Nie. To nie tak, jak wygląda- zaczął się tłumaczyć, ale mu przerwałam.
-Hmm. Czyli chcesz zrobić mi nadzieję, a potem zabić? Niezły pomysł, ale mnie już nie nabierzesz, na te Twoje gierki. Proszę, zabij mnie. Zrobisz mi przysługę- powiedziałam wyzywającym tonem, uśmiechając się kpiąco.  
-Nikt tu nie będzie nikogo zabijał, mała. Nie pójdziesz do więzienia. Zatarłem wszystkie ślady. Nikt nie będzie Cię o nic podejrzewał- powiedział spokojnym tonem, przyglądając się dokładnie mojej twarzy.
-Tak, jasne i sprawa załatwiona. Myślisz, że masz mnie z głowy i tak łatwo uciekniesz? Hahah. W każdej chwili mogę Cię obezwładnić i zawołać strażników, Evans- zwróciłam się do niego po nazwisku.
-To, to zrób Daniels- zwrócił się do mnie, tak samo, jak ja do niego, przed chwilą. Znowu wszedł na jego twarz ten cwaniacki uśmieszek. Za chwilę mu go zetrę. Uśmiechnęłam się szeroko. Uderzyłam go z całej siły, z otwartej ręki w twarz.
-A to, za co?!- wyprostował się, jednocześnie rozmasowując swój czerwony policzek. Po chwili przycisnął mnie do ściany i uniósł moje ręce do góry, rozprostowując je ponad moją głową.
-Jak śmiałeś mnie przebrać?! W ogóle, co ty tu robisz, powinno Cię tu dawno nie być! Przecież Ci na mnie nie zależy, a ta cała przyjaźń to była cholerna intryga! Więc, nadal nie rozumiem, czemu ty tu jeszcze przebywasz?
-Wiesz, pomyślałem, że będzie Ci nie wygodnie spać w tych ubraniach, więc założyłem na Ciebie piżamę- uśmiechnął się. Po chwili jego uśmiech zamienił się w grymas.- To nie była żadna intryga. Nie nabierałem Cię, przez ten cały czas. To było prawdziwe. Szkoda mi było patrzeć na Ciebie i wiedzieć, że zaraz ucieknę. Ale pomyśl. Czy jakbyś była na moim miejscu, to nie skorzystałabyś z takiej okazji, powrotu, do swojej krainy?- zmarszczyłam brwi, skupiając się bardziej na słowach, które wypowiadał. Miał rację, ja też bym uciekła.- No właśnie. Dlatego mnie zrozum. Przyszedłem przed powrotem do mojego domu Ci to wytłumaczyć. Musisz mi uwierzyć. Chwile spędzone z Tobą, były najlepszymi chwilami mojego życia. Szczególnie impreza. Wiesz muszę powiedzieć, że bardzo podobała mi się ta Twoja czarna, koronkowa bielizna- zaśmiał się, mrugając do mnie jednym okiem. Ja natomiast kopnęłam go lekko stopą, w kolano.- Przyszedłem tu jeszcze żeby powiedzieć Ci, że…- zrobił pa łzę i wziął głęboki oddech.- Że Cię kocham- jego słowa były dla mnie, jak grom z jasnego nieba. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Nie wiem, kiedy Chris wpił się w moje usta, obejmując mnie w talii. Wsunęłam ręce w jego kruczoczarne włosy, z podwójną siłą odwzajemniając pocałunek. Nasze języki tańczyły szalony taniec. Jego dłonie wsunęły się pod moją bluzkę, zostawiając palące ślady, na mojej skórze. Nie wiem ile się tak całowaliśmy. Kilka sekund, minut, godzin? Czułam się, jak we śnie, pięknym śnie, mojej własnej, pięknej bajce. Moje tętno przyśpieszyło, wraz z oddechem, tak samo jak jego. Chciałam zostać w ramionach cienia na całą wieczność. Wolałabym, żeby został tu ze mną. Ale rozumiałam powody jego ucieczki, z tego miejsca. Myślałam, że dojdzie między nami do czegoś więcej, ale on po prostu rozpłynął się w powietrzu. Usłyszałam tylko za nim ciche słowo ,,Żegnaj” Osunęłam się znowu po ścianie, siadając na podłodze. Po chwili się uspokoiłam. Nadal byłam bardzo zszokowana. Dotknęłam moich opuchniętych ust, od pocałunku, uśmiechając się delikatnie. Byłam w tej chwili bardzo szczęśliwa, lecz po kilku minutach humor zepsuł mi się na nowo. Jego już tu nie ma. Znowu po moich policzkach zaczęły się staczać łzy smutku, ale z innego powodu. On nie wróci. Ta jedna myśl kotłowała mi się w głowie. Schowałam głowę w nogach, płacząc rzewnie. Nie pamiętam, żebym tyle razy, w jednym dniu kiedyś płakała, co dziś. Podniosłam się z ziemi, podchodząc bliżej mojego biurka. Podniosłam jeden z rysunków Chrisa. Przedstawiał on mnie, śpiącą na warcie. Wzięłam głęboki oddech, aby znowu się nie rozpłakać. Wzięłam wszystkie szkice mężczyzny z ziemi i zaczęłam je przyczepiać pineskami, do mojej tablicy korkowej, którą niedawno sobie zakupiłam. W jednej chwili zdałam sobie sprawę z tego, że się zakochałam w Chrisie. Tak, kocham go. Mimo, że jest gatunkiem walczącym, z naszą rasą. Moje serce rozpadło się, na milion kawałków, bo wiedziałam, że prawdopodobnie nigdy się już z nim nie zobaczę. Nigdy tak mnie nikt nie obchodził, jak on. Miałam mnóstwo chłopaków, ale żaden nie był taki jak cień. Był moją jedyną miłością. Czemu on nie może być magiem? Życie byłoby prostsze. Mogłabym zamienić się w jego gatunek, ale niechęcę zostawiać mojego dotychczasowego życia i pochłonąć się w mrok. Przypięłam ostatni obrazek i usiadłam na łóżku, dalej rozmyślając. Dostałam krótki telefon od ojca, który powiedział, że skończyły się poszukiwania i można już wychodzić z pokoi. Z szokiem stwierdziłam, że była już godzina w pół do ósmej. Podniosłam się powoli z łóżka, aby wziąć prysznic i się ubrać. I tak nie będę mogła już zasnąć. Tak jak, pomyślałam tak i zrobiłam. Ubrałam się w bluzkę na grubych ramiączkach z tygrysem, ciemnozielone rurki, czarne botki z białą lamówką i na szerokim obcasie. Zrobiłam sobie dziś delikatny makijaż. Wyszłam kierując się do stołówki, na śniadanie.
                                                                    
                                                                            ***

Szłam właśnie do biblioteki, aby wypożyczyć coś ciekawego do czytania. Wzdychnęłam głośno, pewnie i tak nie będę mogła skupić się na czytaniu książki, z powodu Chrisa. Czułam, jak łzy zaczęły mi się zbierać pod powiekami, do następnego płaczu. Ogarnij się Megan! Nie będziesz przecież publicznie płakać! Przechodziłam  przez korytarz, kiedy nagle na kogoś wpadłam.
-Megan! Uważaj, jak chodzisz!- to była Jennifer.
-Co? Teraz naskarżysz mojemu tatuśkowi, że Cię może pobiłam?- uśmiechnęłam się pobłażaniem, zakładając rękę na rękę.
-Naprawdę, radzę Ci uważać z chodzeniem, jeszcze mojemu i Jamesa dzidziusiowi by się coś stało- pogłaskała się po brzuchu.
-Że, co?!- wyprowadziła mnie znowu z równowagi.
-To, co słyszałaś. Będziesz mieć siostrzyczkę, albo braciszka. Moja mama niedługo tu przyjedzie, z krainy ludzi. Tak, dokładnie to jutro. Pomoże mi się zaopiekować moim i Twojego ojca dzieckiem. Mam nadzieję, że przynajmniej przy Twoje babci, nie będziesz zachowywać się jak, jakiś niewychowany bachor - uśmiechnęła się do mnie sztucznie.
-Jedynym niewychowanym bachorem, jaki tu jest, to jesteś ty!- krzyknęłam na nią.
-Radzę Ci uważać na słowa dziecko, albo pożałujesz- syknęła na mnie.
-Ciekawe, co może zrobić mi ciężarna kobieta!
-Nic, ale James na pewno coś by mógł Ci zrobić, a teraz dowidzenia- posłała mi wredny uśmieszek i odeszła. Straciłam ochotę, na wypożyczenie książki, więc poszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Jej matka, na pewno jest taka sama, jak Jennifer. I to nie ma dwóch zdań. Jak, ja wytrzymam z dwoma ,,macochami'', pod jednym dachem?! To jest jakiś istny koszmar! I do tego będę mieć rodzeństwo! Pewnie to dziecko będzie takie wredne, jak Jennifer, chyba, że mi się poszczęści i będzie mieć charakter ojca. Już sobie to wszystko wyobrażam: ona będzie latać po sklepach, do fryzjera i tylko odpoczywać, a ja będę niańczyć jej dzieciaka. Ja chyba zaraz szału dostanę! Dłużej tu nie wytrzymam! Uspokoiłam się, po chwili. W mojej głowie została tylko jedna myśl, która odbijała się echem. Chris wróć do mnie…

ZAPRASZAM  DO  KOMENTOWANIA! :)

czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział 3



Minęło kilka tygodni, przez które stałam na wartach, uczyłam się, spotykałam ze znajomymi i kłóciłam z moją macochą. Jennifer wymyśliła sobie remont, w jej i ojca apartamencie, który został już zakończony. Teraz tam wygląda, jak w jakieś krainie wróżek. Wszystko różowe, fioletowe i błyszczące. Nie wiem, jak mój tata może tam wytrzymać! Ohyda! Nie dla mnie takie klimaty. Z moim pokojem chciała zrobić to samo, ale się nie dałam. Jennifer wszczęła następną awanturę, gdzie jak zwykle mówiła, jaka to ja jestem zła i niewdzięczna. I kto to mówi? Mam jej serdecznie dość!
Przynajmniej, jak chodzę na warty, to mogę się choć trochę wyluzować. Właśnie szłam na następną z nich. Mata wyrzucili z pracy. Inni strażnicy powiedzieli, że jestem odpowiedzialna i pozwolili mi samej pilnować celi księcia. Teraz z Chrisem, mówiliśmy sobie prawie o wszystkim. Znaczy, on się mnie pytał, a ja odpowiadałam. Cień nigdy nie mówił nic, o swoim życiu. Ja nie naciskałam na niego. Nie chciałam, żeby czuł się przeze mnie osaczony. Weszłam właśnie do jego lochu.
-Witaj Megan, obrończyni uciśnionych- odezwał się Chris. Stał w ramie wejścia, jak zwykle przystojny i z zalotnym uśmiechem. Był ubrany jak zwykle, (bez bransoletki i paska)czyli: 

-Nie będę tego komentować- prychnęłam na niego i usiadłam.
-Jest sobota Meg, nie chciałabyś się trochę zabawić?- uniosłam brwi. Co on planuje? Mężczyzna zaśmiał się, na moją reakcję.- No wiesz, taka mała imprezka, w świecie ludzi? Na pewno, jakiś klub z imprezą się znajdzie.
-I jeszcze czego? Oszalałeś? Nie wypuszczę Cię stąd. Wiesz, jeszcze ktoś by nas zauważył i wrzuciliby mnie na dożywocie do więzienia, a Ciebie zgładzili. Oczywiście, moja macocha urządziłaby w tedy wielką imprezę, ze swoimi koleżaneczkami!- uśmiechnęłam się do niego, z pobłażaniem.
-A czy ja mówię, że ktoś nas zauważy? Zrobiłbym nasze klony, one by nas udawały i bym nas teleportował, abyśmy nie musieli się stąd wymykać. Jakbym próbował na Tobie jakiś sztuczek, to mogłabyś mnie w sekundę obezwładnić. A poza tym, na pewno nigdy nie byłaś w świecie ludzi- to prawda, nigdy nie odwiedziłam tej krainy. Zaczęłam się wahać.
-Nie jestem ubrana, w strój imprezowy.
-To idź, się teraz przebierz- miał skupiony wyraz twarzy, a po chwili wyrósł obok mnie mój sobowtór- To jak, mała?- uniósł jedną brew i uśmiechną się, swoim firmowym uśmieszkiem. Propozycja była bardzo, ale to bardzo kusząca. Tak, dawno nie imprezowałam…
-No, dobra- a co tam? Myślę, że warto spróbować.
-Wiedziałem, że się zgodzisz, mała.
-Nie mów do mnie mała!- syknęłam na niego.
-Tak, tak-odpowiedział mi, z pobłażaniem. Wybiegłam szybko, z lochu. Po kilku minutach byłam już, w moim pokoju.Ubrałam na siebie:
Pomalowałam paznokcie na bordowo, dokończyłam makijaż i wyszłam, kierując się w stronę celi Chrisa. Gdy dam doszłam, spostrzegłam nasze sobowtóry.
-Łał, wyglądasz bardzo seksownie. Teraz, musisz mnie stąd wypuścić- przyglądał mi się prze dłuższą chwilę, aż poczułam się niekomfortowo. Po kilku minutach stanął naprzeciwko mnie i się uśmiechnął. Wypowiedziałam kilka słów po łacinie, dzięki którym bariera się otwarła. Wyszedł i chwycił mnie za ręce. Kiedy to zrobił, moje serce przyśpieszyło rytm.Widziałam dokładnie jego czarne oczy, które zachłannie mi się przyglądały. Pokręciłam głową, aby się ocknąć.Znowu przybrał skupiony wyraz twarz, a po chwili już nas tam nie było.

                                                                          ***

Weszliśmy do jednego z ekskluzywnych klubów, który znajdował się w Londynie. Impreza trwała w najlepsze. Ludzie szaleli na parkiecie i pili przeróżne, kolorowe drinki. Panował tam zaduch, odór papierosów i różnych alkoholi.
-Idziemy się napić?-Chris wyszeptał do mojego ucha, aż się wzdrygnęłam, ze strachu. Odwróciłam się, w jego stronę. Uśmiechnął się figlarnie.
-Tak- odpowiedziałam mu, na zadane pytanie. Chwycił mnie za rękę i zaczęliśmy się przedzierać przez tłumy tańczących, w końcu dotarliśmy do baru i usiedliśmy, na wysokich siedziskach.
-Dla mnie burbon, a dla tej pani soczek- nie skomentowałam tego. Serio?! Co ja małolata jestem, żeby na imprezie soczki popijać?! Po chwili mężczyzna podał nam zamówienie. Wzięłam szklankę Chrisa i jednym haustem opróżniłam. Alkohol trochę piekł, ale nie zakrztusiłam się, bo miałam dobrą wprawę, w piciu. Cień spojżał się na mnie zaskoczony.
-No co? Myślałeś, że ja na imprezach soczki piję?- roześmiałam się, ukazując swoje śnieżnobiałe zęby. Po chwili na jego twarz wszedł szeroki uśmiech.
-Barman! Dwie szklanki burbona!-krzyknął na mężczyznę za ladą, aby ten go usłyszał.-Teraz się zabawimy Megan- zwrócił się teraz do mnie.
-No ja myślę. Po to Cię wypuściłam i złamałam prawo- wzięłam moje zamówienie i zaczęłam je teraz powoli sączyć.   

                                                                          ***

Wypiłam z Chrisem, chyba połowę zawartości baru i przetańczyłam z nim kilka piosenek. Teraz szalał w otoczeniu wianuszka małolat. Brzydkie one były, jak noc. Nie wiem, co on w nich widział. Pewnie mądre i inteligentne też nie były. Aż popsuł mi się humor. Ale to na pewno nie była zazdrość, po prostu się o niego martwiłam.
-Witam piękna, czy chciałabyś ze mną zatańczyć- za mną stał jakiś przystojny facet. Miał blond włosy i niebieskie oczy. Był ubrany w:
-Z przyjemnością- posłałam mu zalotny uśmiech. Poszłam z nim na parkiet i ustawiłam się tak, aby cień nas widział. Niech wie, co traci. Tańczyłam z Jamsem, tak nazywał się owy mężczyzna, przez dobrą godzinę, wyginając się na różne strony.
-Odbijany!- po chwili byłam już w ramionach Chrisa. Mój wcześniejszy partner do tańca patrzył się na nas zszokowany.-  Zmiataj stąd wieśniaku- mężczyzna zrobił gwałtowny obrót i odszedł.-Podoba Ci się impreza?- zapytał
-Podobała, dopóki nie przerwałeś mi z nim tańca- udawałam naburmuszoną. Jednak, w środku cieszyłam się, że ze mną teraz jest, a nie z tamtymi dziewczynami. 
-Nie mów, że on Ci się podobał. Wyglądał, jak jakiś menel, z pod monopolowego- prychnął.
-Chyba tylko dla Ciebie- zmroziłam go spojrzeniem.
-Dobra, nie gniewaj się już mała- pogłaskał mnie, po policzku. Od tego gestu dostałam gęsiej skórki.
-N i e  m ó w   d o  m n i e   m a ł a-wycedziłam każdą literkę, z osobna. Zaśmiał się. Po chwili didżej włączył wolną piosenkę. Serio?! Akurat w tej chwili, musiał to zrobić?! Stresowałam się tym tańcem, jakby był to mój pierwszy. Chris objął mnie w pasie, a ja powoli położyłam głowę, na jego ramieniu. Po kilku minutach się uspokoiłam. Wdychałam zapach jego drogich, ładnych perfum. Na pewno nie były tanie, w końcu jest synem króla. Nie zauważyłam kiedy, usnęłam w jego szerokich ramionach.

Mam nadzieję, że nie jesteście źli, że zamiast opisu ubrań dostaliście ich zdjęcia. Jeżeli wolicie brak zdjęć, a opisy to napiszcie. 

ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA! :)

Obserwatorzy